KOLEJNY SENSACYJNY BESTSELLER LIBIONKI:
Uwaga! Uwaga! Za dwa miesiące wyjdzie książka Larrego Weinbauma i Dariusza Libionki na temat ŻZW i dyskursów peerelowskich, izraelskich i innych. Nazywać się będzie: "Bohaterowie, hochsztaplerzy, opisywacze. Wokół dziejów ŻZW" (inna wersja robocza tytułu: "Bohaterowie, hochsztaplerzy, historycy – spory wokół Żydowskiego Związku Wojskowego"). Praca składa się z dwóch części: dekonstrukcyjnej i rekonstrukcyjnej. Chodzi o spór wokół reprezentacji bojowej w Powstaniu w Getcie Warszawskim. Jak to ujmuje Dariusz Libionka: "Bo trochę wiarygodnych źródeł jednak jest. Główne problemy to: korpus fałszywych polskich i żydowskich relacji oraz ideologizacja, czy raczej ideologizacje, w podejściu do tematu."
Dlaczego o tym piszę?
Jeszcze rok, dwa i się okaże, że Powstanie w Getcie Warszawskim zorganizował jedynie i niepodzielnie ŻZW (Żydowski Związek Wojskowy), a ten cały ŻOB (Żydowska Organizacja Bojowa) z Anielewiczem i Edelmanem, to taka komunistyczna jedynie propaganda. Czuję to, bo minęły raptem dwa lata od śmierci Edelmana i już ŻZW z małej grupki urósł w oczach historyków do rozmiarów potężnej siły, która tam działała w Getcie z ŻOB-em co najmniej fifty-fifty. Historia w tym znaczeniu jest żywa, że raz jedni popadają w niepamięć, raz z kolei drudzy. A nazwiska są chętnie wymazywane bądź przywoływane w zależności od potrzeb i koniunktury...
Piszę to po spotkaniu w kinie Muranów, podczas którego pokazywany był film "Betar", a potem odbyła się dyskusja na temat Betaru. Także na temat udziału Betaru i organizacji mu pokrewnych w Powstaniu w Getcie Warszawskim. To nie pierwszy raz, kiedy uczestniczyłem w takich dyskusjach. Pierwszy raz miałem możność słuchać podobnej debaty w Synagodze Nożyków. Wtedy też podnoszono kwestię udziału ŻZW w Powstaniu i silnie akcentowano, że należy zrewidować podejście do historii Powstania jakoby przekłamanej i ukazującej powstańców ŻOB jako jedynych bohaterów tamtych dni.
Nie jestem historykiem, więc mam mało do powiedzenia w tej kwestii. Ale mam wrażenie wyciągania trupów z szafy. Umarli milczą. Za nich mówią żywi. Mówią to, co chcą powiedzieć, i może jestem naiwny, ale ufam, że jedynie w dobrej wierze.
Powstańcy już nie dają świadectwa. Jedni zginęli w trakcie Powstania, drudzy po wojnie. Edelman całkiem niedawno - 2 października minęła druga rocznica jego śmierci.
Na Facebooku o tej sprawie dyskutują historycy:
Dariusz Libionka mówi:
Rewizjoniści, Betar i ŻZW mają wyjątkowego pecha do opisywaczy i objaśniaczy. Książka M. Arensa, który mianował się najlepszym znawcą problemu, i komentowany film o Betarze powielający klisze o żydowskich faszystach, są kolejnymi odsłonami tego fascynującego skądinąd zjawiska.
* * *
Robert Suski mówi:
Jeszcze za życia Edelmana prawicowcy próbowali fałszować historię. Ich zainteresowanie ŻZW nie jest bezinteresowne - to próba pomniejszenia znaczenia ŻOB. Prawica pokochała ŻZW, bo mogą uderzyć nim w ŻOB i Edelmana, którego prawicowi publicyści chorobliwie nienawidzą. O ŻZW niewiele wiadomo, bo nie mieli przyjaciół po polskiej stronie i prawie w całości zostali wyłapani przez nazistów z lekką pomocą sąsiadów... Można polecić teksty:
- Dariusz Libionka, Laurence Weinbaum, Pomnik Apfelbauma, czyli klątwa "majora" Iwańskiego. Prawdziwa i nieprawdziwa historia Żydowskiego Związku Wojskowego , WIĘŹ 2007 nr 4
- D.Libionka, L.Weinbaum, „Deconstructing Memory and History: The Jewish Military Union (ZZW ) and the Warsaw Ghetto Uprising”,„Jewish Political Studies Review” 2006 nr 1- 2.
Za to nie należy polecić tekstów:
Maciej Kledzik, „Appelbaum w cieniu Anielewicza”, „Rzeczpospolita”, 12 października 2002; tenże, „Zapomniani żołnierze”, „Rzeczpospolita”, 12 czerwca 2004; tenże, „Biało- czerwona opaska z gwiazdą Dawida”, „Rzeczpospolita”12/13 marca 2005, dodatek „Plus minus”). Autor stara się marginalizować znaczenie ŻOB, Anielewicza czy Edelmana. Pisząc o ŻZW to tak naprawdę przyświeca mu antysemityzm.
Marek Wichrowski mówi:
ŻZW to czyste kpiny. Liczył się tylko ŻOB, Książka Tadeusza Bednarczyka o ŻZW to ciąg zmysleń. Wydaje się, że jedno w tym jest prawdziwe - byli świetnie uzbrojeni i tego nie wykorzystali, rozwalili ich na tym dachu..."żołnierze zapomniani", kpiny kolejne, jeśli jest się Żydem i współpracuje się z polską organizacją o charakterze parafaszystowskim. Jedyna ich bitwa to ta na Placu Mokotowskim. Przeczytajcie mój wywiad z Anką Grupińską, dostępny.
Zarzucam Edelmanowi opluwanie towarzyszy broni w najgorszy sposób i zakłamywanie historii i nienawistne plucie na Izrael przez lata całe.
Parę dni temu gościłem u mnie w szkole grupę 25 licealistów z Niemiec. Przyszli do szkoły tylko dlatego, że chcieli spotkać się z uczniami moich klas, z historią i kulturą Żydów i współczesnego Izraela oraz lektoratem j. hebrajskiego. Co najbardziej zainteresowało Niemców? Marzec 68 r. Niemcy też nic nie wiedzieli o marcu 68 roku. Z kolei nasi uczniowie nic nie wiedzieli o tym, że łodzie podwodne dla Izraela budują stocznie niemieckie, a Merkava jeździ na silnikach niemieckich. Pokłady niewiedzy są duże.
Jedno natomiast coraz bardziej sobie uświadamiam, że Izrael może liczyć wyłącznie na siebie i swoje IDF.
To syjoniści mieli rację a nie BUND, zresztą wielu Bundowców także to zrozumiało i znalazło sie w Izraelu. Dlaczego w Izraelu od wielu lat rządzi Likud ? Czyli duch Żabotyńskiego. Te polskie spory, o ilu więcej było żołnierzy ŻOB od ŻZW lub odwrotnie, są niepoważne. Trzeba nie pamiętać, dlaczego w PRL-u można było półgębkiem mówić o ŻOB, a o ŻZW - nic
Nikt nie zamierza - mówię o rozsądnych i uczciwych historykach - podważać znaczenia ŻOBu i jego wkładu w powstanie w getcie warszawskim. Mówienie, że za kilka lat nikt już nie będzie słyszał
o Edelmanie, nie ma podstaw. Tak, powstanie było zrobione mniej więcej fifty-fifty ŻOB i ŻZW. Bo taki był mniej więcej przekrój społeczny w getcie, składającym się z różnych ludzi i rozmaitych środowisk. Opowiada o tym m.in. książka Arensa (której pan Dariusz Libionka zdaje się nie ceni), której przesłanie przytaczałem nie dalej, jak kilka dni temu w Muranowie: "Musi po nich zostać ślad w historii, nawet jeśli ich nie lubimy". To powiedział jak najbardziej lewicowy Emanuel Ringelblum o ludziach z ŻZW, m.in. nieżyjącym już wówczas, bo poległym na Grzybowskiej, Pawle Frenklu. Powiedział to, zdawszy sobie sprawę, że z tej przyczyny, iż znakomita większość bojowków ZŻW nie przeżyła powstania, przyszłą narrację będą tworzyli przede wszystkim byli bojownicy ŻOB. Co skądinąd się stało, zarówno w Polsce, gdzie akcentowano udział komunistów w powstaniu, jak i w Izraelu, gdzie podkreślano udział ludzi z Poalej Cyjon, a także wśród Bundystów na Zachodzie. Ludzie z ŻZW istotnie nie mieli szczęścia. To, że dzisiaj upominają się o nich przede wszystkim historycy prawicowi, jest żadnym argumentem; tak samo, jak żadnym argumentem nie jest, że przez wiele lat historycy lewicowi, a i liberalni dziennikarze w Polsce, podkreślali przede wszystkim bohaterstwo ŻOB. Z tamtych ludzi prawie nikt już nie żyje. Marek Edelman nie okaże się mniejszym bohaterem, jeżeli obok niego ustawimy np. Leona Rodala, a Mordechaj Anielewicz nic nie straci, jeśli obbok niego w żydowskim panteonie znajdzie się Paweł Frenkel. I jedni i drudzy byli bohaterami - choć jedni i drudzy mieli na sumieniu to, że wygadywali o sobie nawzajem okropne rzeczy. Dla Bejtarowców Bund i Poalej Cyjon to byli bez mała komuniści; dla Bundystów - Bejtar to faszyści. I jedno i drugie to nieprawda. Ci ludzie mieli prawo do swoich opinii, choć np. w getcie opinie te nie pozwoliły im się zjednoczyć przeciwko wspólnemu wrogowi. Ale to było 70 lat temu. Teraz w Polsce nie ma ani Bundu ani Bejtaru. Szacunek winniśmy wszystkim bez wyjątku, którzy wówczas walczyli. Tym, którzy nie walczyli - również. Swoje spory zabrali do grobu. Nie ma żadnego powodu ich teraz kopiować i przywdziewać cudze szaty. Nikomu od tego nic nie przybędzie. A co do nich - sądzę, że śmierć jakoś ich pogodziła. Jeśli gdzieś są, to są tam razem.
* * *
Dariusz Libionka ad vocem:
Jeśli chodzi o potrzebę rzeczowego pisania o ŻOB i ŻZW, to racja. Polscy "historycy prawicowi" nie upominają się o ŻZW - piszą o tym dlatego, by "dokopać komuchom" z ŻOB. Proszę sobie poczytać np. "Nasz dziennik" w tym temacie, wcześniej Ozon, dziennik Życie, teksty w Rzepie. Co do książki ministra Arensa; abstrahując od politycznego kontekstu jego pisarstwa, jego metody trudne są dla mnie do zaakceptowania. Nagle zmienił całkowicie swoje poglądy nie podając przyczyn (w tekstach, jakie opublikował w Yad Vashem Studies czy Holocaust and Genocide Studies czerpał garściami z Bednarczyka, M. Apfelbauma i innych dziejopisów, i wprowadził do światowej literatury [można sprawdzić w tłumaczonym dziele Friedlandera, który się na pana ministra powołuje] po raz kolejny kompletne brednie, a na zwrócenie mu uwagi gwałtownie protestował - w Haarez są nasze z nim polemiki). Charakterystyczne, że tych swoich tekstów nie zamieścił obecnie nawet w bibliografii. Z jednej strony ignoruje wysiłki badaczy, którzy rzeczywiście coś na tym polu zrobili, a z drugiej wykorzystuje je bez żenady. Chyba, że nagle może doznał iluminacji?! Posłowie do czytelnika polskiego jest po prostu skandaliczne.
* * *
I jeszcze jako uzupełnienie - lektura dla zainteresowanych tą historią:
"Flagi nad Gettem"