Szary człowiek i Żydzi
"Pamięć rekonstruowana przez rozmaite „Dni kultury żydowskiej” jest pamięcią odrębności." - aut. Bogdan Białek / Tygodnik Powszechny, 04.07.2011
Zachęcam do lektury tego ważnego tekstu mojego przyjaciela, Bogdana Białka, psychologa, redaktora naczelnego miesięcznika „Charaktery”, wiceprzewodniczącego Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów, prezesa Stowarzyszenia im. Jana Karskiego w Kielcach oraz członka zarządu Jesziwy Pardes.
W całej swojej desperacji i determinacji mogę próbować polemizować z poszczególnymi wątkami tego artykułu, lecz z główną tezą polemizować nie ma możliwości. Diagnoza jest tyleż ponura, co właściwa...
Przypadek opisany przez Zuzannę Radzik w artykule pt. „Bohater i Żydzi” („TP” nr 27/11) nie jest odosobniony. Jest raczej typowy dla tego, co się w Polsce dzieje „w temacie” polsko-żydowskiego pojednania, spotkania czy dialogu. Stanowi esencję rzeczywistego stosunku do żydowskiej przeszłości – nie tylko w małych prowincjonalnych miasteczkach, byłych sztetł, ale także dużych miastach. Zamiast „Spotkań z kulturą żydowską” czy „Dni żydowskich” można by równie dobrze organizować festiwale kultury zuluskiej. Jedynie garstka entuzjastów chce w tym szmoncesowym klimacie dostrzec zaczątki budowania jakichś mitycznych mostów poprzez rzekome odtwarzanie zamierzchłych klimatów. Ale w rzeczywistości stosunek tzw. „szarego człowieka” do Żydów jest obojętny. Jak pisała Barbara Engelking-Boni: „Ich obojętna pamięć jest konsekwencją historii ich obojętności”.
W cieniu Jedwabnego rodzi się i rośnie w siłę mit szczęśliwego „pogranicza sztuk, kultur, religii i narodów”. Mit pusty, nieżyciodajny, bo wzmacniający przekazywane pokoleniowo stereotypy, a także tworzący nowe uprzedzenia. Cztery pracownice Zakładu Edukacji Międzykulturowej Uniwersytetu w Białymstoku kilka lat temu diagnozowały stan świadomości uczniów liceów ogólnokształcących z miejscowości woj. podlaskiego, w których przed wojną ludność żydowska stanowiła znaczny odsetek mieszkańców. Wyszło im, że w dawnym sztetł, z piękną synagogą, w której jest obecnie muzeum, ale odbywają się nierzadko uroczystości religijne, bo do miasteczka przybywa dużo Żydów polskich i zagranicznych, i gdzie nauczyciele przygotowują z uczniami w żydowskie święta pewne działania parateatralne – młodzi ludzie dużo co prawda wiedzą o kulturze i religii żydowskiej, ale jednocześnie ujawniają wysoce nieprzyjazny, wręcz niechętny stosunek do „starszych braci”.
Owe „festiwale” czy „spotkania”, o ledwo skrywanym komercyjnym charakterze (przyjadą turyści, wypromujemy naszą miejscowość, dostaniemy fundusze z Unii czułej na słowa „dialog” i „wielokulturowość”), są tak naprawdę przedłużeniem tradycyjnej obrzędowości ludowej, w której pejsaty, „ajwajujący” Żyd był nieodłączną, antypatyczną postacią. Dzisiaj Żydzi zawsze występują odrębnie, bez żadnych relacji z chrześcijańskimi sąsiadami. Na dość często prezentowanym podczas imprez „żydowskim weselu” nie ma polskich współmieszkańców. W „wiązance tańców żydowskich” lub – pożal się Boże – izraelskich, wykonywanych zazwyczaj przez młodzież gimnazjalną z przewagą uczennic, z definicji Polaków być nie może. W przedstawieniach żydowskich „przypowieści” czy „midraszy” skądże by Polacy? Niby co mieliby robić?
W ten sposób utwierdza się przekonanie, że polscy Żydzi nie stanowili części narodu polskiego, integralnej części historii polskiej. Żydowska przeszłość tych miasteczek, miast, dzielnic i ulic jest obca, nie jest częścią tożsamości współczesnych mieszkańców. Zagłada Żydów jest emocjonalnie i moralnie obojętna, jak zniknięcie mitycznych stworzeń.
Pamięć rekonstruowana poprzez te jarmarczne zdarzenia jest pamięcią odrębności. Żydzi okazują się nawet nie różni lub inni, lecz obcy, odrębni. Cmentarz żydowski pozostanie kirkutem, a nie cmentarzem po prostu. W rocznicę zagłady miejscowej ludności żydowskiej nikt nie przyjdzie zapalić zniczy. Najwyżej, bardzo rzadko, oficjalna delegacja „z gminy”. Skromny obelisk czy tablicę upamiętniającą śmierć dawnych sąsiadów odsłoni się wtedy, gdy jakiś sentymentalny Żyd, ongiś „stąd”, a teraz z Ameryki lub Izraela, wyłoży pieniądze. Tak samo będzie z resztką cmentarza – wykosi się trawę i usunie śmieci, gdy pojawią się „żydowskie pieniądze”.
Kiedyś usłyszałem w Nowym Jorku: „najpierw nas mordowali, teraz na nas zarabiają”.
Ponieważ do tej pory nie zapłakaliśmy razem, my – chrześcijanie i Żydzi. Nie podzieliliśmy się swoim cierpieniem i bólem. Jeszcze nie zaczęliśmy pogrzebu, a już chcemy tańczyć.
Tekst Zuzanny Radzik – wstrząsający, a przecież wstrząsu nie wywoła. Hałasu, poprzez umiejętną grę medialną wydawcy, narobiła jeszcze ostatnia książka Grossa. Ale już nie Grabowskiego czy Engelking-Boni [por. „TP” nr 8/11 – red.]. Świetne trzy tomy Michnika pt. „Przeciw antysemityzmowi” przeszły niezauważone. Więc dlaczego się zastanawiać nad tekstem Radzik? „Już dosyć o Żydach! Dajcie nam żyć! Ile można! Trzeba weselić się i tańczyć. I powzruszać łzawą frazą”. Trzeba zatupać nieporuszone dotąd sumienia, nieobudzone uczucia.
„Teraźniejszość jest ciągle taka sama, to tylko przeszłość się zmienia”. Właśnie ostatnio znowu się zmieniła. Nie na lepsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz