Jak Żydowska Gmina w Argentynie przechowuje żywe tradycje
Juan Forero
W 1890 roku, uciekając przed antysemickimi czystkami i prześladowaniami, rosyjscy Żydzi przebyli tysiące mil aż do stepów w odległym zakątku Argentyny. Założyli osady podobne do miasteczek, które pozostawili. Mówili w jidysz, zbudowali synagogi i tradycyjne szkoły żydowskie - stając się rolnikami i gauchos, mitycznymi argentyńskimi kowbojami.
Pozostała teraz zaledwie wciąż malejąca garstka ich potomków, która jednak podejmuje wysiłki w celu ratowania kultury żydowskiej, która kwitła tu przez dziesięciolecia. W prowincji Entre Rios, w centrum wsi należącej do argentyńskiej społeczności żydowskiej, wciąż można spotkać gauchos, wciąż można znaleźć święte zwoje Tory i trafić na lekcje języka hebrajskiego.
Jaime Jruz należy do tych, którzy uważają, że zachowując stare tradycje, spłaca się w ten sposób dług wobec tych, którzy osiedlili się w tym regionie. Włóczy się konno po swoim ranczo, by zagonić bydło w góry i pilnować kóz. Historia jego gospodarstwa na obrzeżach Karmel sięga ponad stu lat. Zostało kupione na przez jego dziadków, którzy przybyli do Argentyny na pokładzie Bismarcka, statku wiozącego Żydów, którzy szukali nowego życia w Nowym Świecie. Teraz 65-letni Jruz przekonuje, że pozostało mu już niewiele i jest jednym z ostatnich żydowskich gauchos w okolicy.
Pozostała teraz zaledwie wciąż malejąca garstka ich potomków, która jednak podejmuje wysiłki w celu ratowania kultury żydowskiej, która kwitła tu przez dziesięciolecia. W prowincji Entre Rios, w centrum wsi należącej do argentyńskiej społeczności żydowskiej, wciąż można spotkać gauchos, wciąż można znaleźć święte zwoje Tory i trafić na lekcje języka hebrajskiego.
Jaime Jruz należy do tych, którzy uważają, że zachowując stare tradycje, spłaca się w ten sposób dług wobec tych, którzy osiedlili się w tym regionie. Włóczy się konno po swoim ranczo, by zagonić bydło w góry i pilnować kóz. Historia jego gospodarstwa na obrzeżach Karmel sięga ponad stu lat. Zostało kupione na przez jego dziadków, którzy przybyli do Argentyny na pokładzie Bismarcka, statku wiozącego Żydów, którzy szukali nowego życia w Nowym Świecie. Teraz 65-letni Jruz przekonuje, że pozostało mu już niewiele i jest jednym z ostatnich żydowskich gauchos w okolicy.
Jaime Jruz, syn imigrantów z Rosji i przywódca społeczności żydowskiej w Villa Dominguez, nadal pracuje na farmie, gdzie się urodził i dorastał. Wielu z jego znajomych zrezygnowało z katorżniczej pracy, a jego trzy córki, jak większość młodych argentyńskich Żydów, żyją w miastach. Ale Jruz twierdzi, że przeszłość i praca jego przodków w gospodarstwach Entre Rios, zobowiązuje go do pozostania.
„Nie mogłem z tego zrezygnować” – deklaruje Jruz – „Czuję to ich poświęcenie, aby tutaj właśnie pozostać."
Żydowska ojczyzna w Amerykach
Całe żydowskie miasteczka pod koniec XIX wieku uciekły ze swoim dobytkiem od carskich pogromów. Wiemy obecnie z historycznych źródeł o niemiecko-żydowskim filantropie, baronie Maurice de Hirschu, że przewidywał on powstanie żydowskiej ojczyzny nie na Bliskim Wschodzie, ale w obu Amerykach. Werbował przyszłych pionierów z tzw. „strefy osiedlenia”, regionu Rosji carskiej, dziś stanowiącej część Polski, Litwy, Ukrainy i innych krajów. Wtedy jednak, to właśnie tam car wyznaczył Żydom przestrzeń życiową. Poprzez swoje Żydowskie Stowarzyszenie Kolonizacyjne, Hirsch kupił duże połacie ziemi uprawnej w USA, Kanadzie, Brazylii i Argentynie, dzierżawiąc je następnie żydowskim przybyszom.
„Czuł, że przyszłość narodu żydowskiego należy do Ameryki”, mówi Osvaldo Dominguez, katolik, który prowadzi Muzeum Żydowskiej Kolonii w Villa Dominguez i jest uważany za lokalnego eksperta od historii Żydów Argentyny. „Ale największy sukces odniósł tu, w Argentynie”.
Rzeczywiście, około 50.000 Żydów przybyło do Entre Rios i innych prowincji wiejskich. Zbudowali nawet dziesiątki miast – społeczności o takich nazwach, jak: Sajaroff, Sonnenfeld i Moises Ville. Niektóre miasta posiadały dwie lub trzy synagogi, spółdzielnie rolnicze, jak te w Rosji, i szkoły, w których nauczano w języku jidysz i hebrajskim.
Relikty przeszłości pozostają nadal żywe; Patricia Acst nadal uczy w języku hebrajskim w pobliskiej miejscowości Villa Clara. Szczególną uwagę zwraca na swoje młodzieńcze doświadczenia. Szkoła jest jedną z niewielu pozostałych szkół hebrajskich. Kiedy rozpoczęła nauczanie w 1983 roku, wszystko wyglądało całkiem inaczej.
„Nauczanie odbywało się codziennie w klasach od 1 do 5” – wspomina Ast – „i po 18 uczniów”. Wszystko odbywało się w języku hebrajskim, od geografii do historii i studiowania Talmudu.
Strażnicy Światła
Kilka bloków dalej jest miejska synagoga – pozostałość po żydowskich pionierach, którą dzięki darczyńcom udaje się odrestaurowywać. Pomagający przy remontach Abraham Kreiserman, rzeźnik, ukaże nam świątynne zwoje, niektóre z nich sięgające początków XIX w., a także pamiątki, takie jak Shofar, czyli róg barani. Dmie w szofar dla zagranicznych turystów, uśmiecha się i wyjaśnia, że zrobił to po raz pierwszy.
Abraham Kreiserman jako przewodniczący gminy żydowskiej w Villa Clara, kiedy pokazuje fragment zwoju Tory w synagodze Beth Iacob w Villa Clara, stwierdza: „Tylko niewielu z nas się angażuje”, żali się, nawiązując do starań, aby synagoga zaczęła ponownie funkcjonować. „Ale mimo przeszkód, sądzimy, że robimy dobrą robotę na miarę tak ograniczonych możliwości.”
W Centrum Kultury Żydowskiej w mieście Basovilbaso, 78 letni Enrique Salomon i 84 letni Jose "Tito" Roimiser, wygrzebują drobiazgi należące kiedyś do ich przodków. Jesteśmy w zatęchłym magazynie pełnym starych oprawionych w ramki fotografii mężczyzn w czarnych kapeluszach i z długimi brody, pełnym drewnianych zegarów, ciężkie metalowych maszyn do pisania, starych dokumentów i roczników czasopism. Kryje się tu też poobijana dziecięca wanienka, należące kiedyś do Ezadika Shlomo Ezry Jalvinitza.
„Wszystko to jest istotne, ma swoją historię, ma swój cel, to wszystko ma swój rodowód,” zapewnia Salomon. Z kluczami w ręku, Salomon i "Tito" Roimiser odkrywają Arkę Tory w synagodze Tefila Moises. „Oto cztery, sześć, siedem świętych zwojów,” wylicza Salomon, „które wyciągamy w największe święta, czytamy, by następnie umieścić je tu z powrotem.” Przybyli z Rosji dwaj mężczyźni zachowują najwyższą staranność i skupienie: określają się jako strażnicy światła i chcą zrobić wszystko, aby zachować to, co zostało w tym mieście z kultury żydowskiej. Nie mają też już żadnych złudzeń.
Abraham Kreiserman jako przewodniczący gminy żydowskiej w Villa Clara, kiedy pokazuje fragment zwoju Tory w synagodze Beth Iacob w Villa Clara, stwierdza: „Tylko niewielu z nas się angażuje”, żali się, nawiązując do starań, aby synagoga zaczęła ponownie funkcjonować. „Ale mimo przeszkód, sądzimy, że robimy dobrą robotę na miarę tak ograniczonych możliwości.”
W Centrum Kultury Żydowskiej w mieście Basovilbaso, 78 letni Enrique Salomon i 84 letni Jose "Tito" Roimiser, wygrzebują drobiazgi należące kiedyś do ich przodków. Jesteśmy w zatęchłym magazynie pełnym starych oprawionych w ramki fotografii mężczyzn w czarnych kapeluszach i z długimi brody, pełnym drewnianych zegarów, ciężkie metalowych maszyn do pisania, starych dokumentów i roczników czasopism. Kryje się tu też poobijana dziecięca wanienka, należące kiedyś do Ezadika Shlomo Ezry Jalvinitza.
„Wszystko to jest istotne, ma swoją historię, ma swój cel, to wszystko ma swój rodowód,” zapewnia Salomon. Z kluczami w ręku, Salomon i "Tito" Roimiser odkrywają Arkę Tory w synagodze Tefila Moises. „Oto cztery, sześć, siedem świętych zwojów,” wylicza Salomon, „które wyciągamy w największe święta, czytamy, by następnie umieścić je tu z powrotem.” Przybyli z Rosji dwaj mężczyźni zachowują najwyższą staranność i skupienie: określają się jako strażnicy światła i chcą zrobić wszystko, aby zachować to, co zostało w tym mieście z kultury żydowskiej. Nie mają też już żadnych złudzeń.
„Staramy się utrzymać”, powiada Roimiser – „choć jest coraz mniej świadectw, przynajmniej z mojej epoki.” Mimo to mają nowe pomysły, takie jak muzeum, które może znaleźć siedzibę w teraz opuszczonej starej synagodze. Na razie jednak wydaje się nadal niewystarczająco żydowskiego życia – zaledwie tyle, by poczuć się jak to było kiedyś. W piątek wieczorem starzy żydowscy mieszkańcy docierają do synagogi Tefila Moises. Mają minjan – quorum 10 osób niezbędne do wypełnienia modlitwy szabasowej. Zgromadzenie zostaje połączone śpiewem, zgodnie z rabinicznymi naukami.
I przez chwilę wydaje się, że powróciły dawne czasy na argentyńskich stepach.
I przez chwilę wydaje się, że powróciły dawne czasy na argentyńskich stepach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz